Halina Poświatowska od wczesnego dzieciństwa oswajała się ze śmiercią. Kiedy miała dziesięć lat, pod koniec drugiej wojny światowej, zapadła na ciężką anginę. Choroba była tak poważna, że Poświatowska przeleżała w łóżku ponad pół roku. Efektem tej choroby było też osłabione serce. Ponownie leczenie, konsultacje z lekarzami, szpitale i sanatoria. Tam spędziła praktycznie dzieciństwo i wczesną młodość. Jej serce było tak osłabione, że śmierć mogła przyjść szybko i niespodziewanie. Poświatowska postanowiła więc czerpać z życia każdą kroplę i wykorzystać każdy moment. Bardzo wcześnie wyszła za mąż za studenta szkoły filmowej, również nieuleczalnie chorego. Rodzice byli bardzo niechętni temu związkowi. Uważali, że emocje związane ze ślubem zaszkodzą obojgu. To ich nie powstrzymało przed podjęciem decyzji o ślubie. Swoim szczęściem nie cieszyli się długo. Mąż Poświatowskiej zmarł niecałe dwa lata później. Dla niej samej pojawiła się nadzieja w postaci operacji w Stanach Zjednoczonych. Pojechała tam i rzeczywiście operacja się udała. Poprawa była na tyle widoczna, że poetka postanowiła zostać w USA, by tak kontynuować naukę. Znalazła się w tym samym koledżu co jej duchowa siostra Sylwia Plath. Słaba znajomość języka angielskiego praktycznie uniemożliwiała jej naukę, ale Poświatowska za wszelką cenę chciała się uczyć. Zaczęło się więc mordercze powtarzanie słówek i śledzenie ze słownikiem nagranych wykładów. Po kilku tygodniach było lepiej, a potem nauka przychodziła jej już bardzo łatwo. W tym czasie uporczywie pisała. Zatracała się w swojej twórczości, by nie myśleć o śmierci, która mimo wszystko stała blisko niej. Okazało się bowiem, że kosztowna operacja tylko na jakiś czas odsunęła widmo nieuchronnego losu. Poświatowska żyła w cieniu śmierci. Mocno to widać w jej poezji. Chociaż czasami uporczywie chwytała się życia, bywały momenty, że chciała po prostu odejść. Wtedy pojawiają się myśli o samobójstwie. Taka pierwsza myśl pojawiła się, kiedy poetka przebywała w sanatorium ze swoim kochankiem. Uznała, że wspólna śmierć będzie pewnym oszukiwaniem pana Boga, a jednocześnie pozwoli zachować uczucie miłości na wieczność. Na co dzień jednak rzucała się w wir życia, jakby chciała nadrobić wszystkie zaległości. Niestety wiecznie towarzyszyła jej myśl, że każde większe wzruszenie, spacer, akt miłosny może przyczynić się do jej odejścia. Wyrok był nieodwracalny. Odeszła cicho i to w momencie, kiedy była jeszcze szansa na operację. Może przestała walczyć? Pozostała po niej poezja.