Marek Hłasko to nazwisko nie tylko świetnego prozaika, ale i osoby, która w smutnych czasach PRL-u była barwnym ptakiem ówczesnej rzeczywistości. Znajomi i przyjaciele pamiętają go jako człowieka z fantazją, uwielbiającego zabawę, nie stroniącego od bijatyk i rozrób. Wywodził się z typowej rodziny robotniczej. Wychowywany głównie przez matkę, bardzo szybko porzucił szkołę i zaczął pokazywać się w środowisku okołoliterackim. Jego ulubioną restauracją była Kameralna w Warszawie. Legenda mówi, że czekano tam z reguły na niego. Zjawiał się około północy. Zimą miał na sobie gruby kożuch, w innych porach roku zwykłą szoferską kurtkę. Nonszalancko rzucał kilka uwag i wokół niego skupiało się całe zainteresowanie. Od czasu do czasu inicjował prawdziwe burdy, ale nawet ci, którzy byli ofiarami jego nieposkromionego temperamentu, z dumą powtarzali, że „dostali od Hłaski”. Protektorat nad nim roztoczył Jerzy Andrzejewski. Zresztą plotka głosiła, że to nie literacka twórczość tak fascynowała znanego pisarza. Kobiety się za nim uganiały. Chciały być przez niego adorowane, albo otoczyć go opieką. Fascynował wiele nietuzinkowych kobiet, ale z żadną nie pozostał na dłużej. Agnieszka Osiecka, uważana za jego narzeczoną, długo nie mogła się otrząsnąć, kiedy ją porzucił. Jego żona, niemiecka aktorka Sonja, nawet kiedy wzięła z nim rozwód, była gotowa biec na każde jego skinienie. Hłasko bardzo szybko zaczął publikować opowiadania w miesięcznikach literackich. Jego twórczość odzwierciedlała to, co widział, czuł, czego doświadczał. Pisanie nie przychodziło mu łatwo. On zmagał się ze słowem, próbował je na nowo zdefiniować. Jego opowiadania są niezwykle pesymistyczne.
Bohaterowie z góry są jakby skazane na przegraną. Nic im się nie może udać w tej szarej rzeczywistości. Ale nawet, kiedy Hłasko wyjedzie na Zachód i zdobędzie popularność, pesymizm go nigdy nie opuści. Jego bohaterowie zawsze krążą po obrzeżach życia, niezrozumiani, samotni i nieszczęśliwi. Są tacy, jak Hłasko. Kiedy wyjechał na Zachód miał tylko 24 cztery lata. Nie mógł już wrócić. Komunistyczna władza nie mogła mu tej ucieczki wybaczyć. Tułał się więc, czasami bez pieniędzy i przyjaciół, wielokrotnie zresztą z własnej winy. Porzucał kobiety i przyjaciół. Był zawsze trudny i nieprzystosowany do rzeczywistości, która go otaczała. W końcu pojawiła się niemoc twórcza, a za nią depresja. Nie mógł pisać, więc nie miał po co żyć. Kiedy pojawiła się wreszcie nadzieja na stabilizację, jego serce wspomagane lekami, nie wytrzymało. Zmarł mając zaledwie 35 lat. Pozostawił po sobie genialne opowiadania i legendę.