Fatum w twórczości Włodzimierza Odojewskiego

0 11 888

1343223251_odojewskiPrzestrzeń. Ustawiczne falowanie soczystych traw, niezmierzone stepy poznaczone kurhanami, porośnięte piołunem, miodunką, burzanem i wysokimi bodiakami. Żyzne pola pszenicy i hreczki. Uprawy bakłażanów i słoneczników. Rozległe obszary moczarów, rozlewisk i sosnowych lasów; kępy łozy. Długie leniwe dni wypełnione żarem, przesycone zapachem rozgrzanej ziemi. Noce bez krzty upału, rozbrzmiewające śmiechem dziewcząt i dźwiękami dalekiej harmonii. Kresy. Słowo bogate w treść, obrośnięte serdecznym żalem i tęsknotą. Wciąż jeszcze mamy gdzieś pod powiekami zakodowaną przestrzeń, będącą jednocześnie naszym rajem i piekłem. Wychowani na nostalgicznych mitach kresów, tworzonych przez polskich poetów i pisarzy począwszy od okresu romantyzmu, a przybierających kształt marzeń o utraconym raju, jesteśmy autentycznie poruszeni odmiennością, a jednocześnie tradycyjnością prozy Włodzimierza Odojewskiego. Nazwisko Odojewskiego zostało kiedyś, przez kogoś, zgodnie z prawem wyższej konieczności polityki kulturalnej, skazane na zapomnienie. Starannie i skwapliwie wykreślono go ze wszystkich oficjalnych list, spisów, słowników. Po prostu miał być nieznany i zapomniany. Tak jakby wcześniej nie okrzyknięto go jednym z najbardziej obiecujących twórców i autorów pokolenia „Współczesności”. Debiut formalny, czyli „Opowieści leskie” zapowiadały twórcę o nieprzeciętnym talencie literackim, dopiero jednak wydanie znakomitej kresowej „Kwarantanny” zapoczątkowało serię najbardziej wartościowych utworów, wchodzących w skład cyklu nazwanego podolskim, ukraińskim albo kresowym. Fabuła utworów kresowych obejmuje wspólnie około tysiąca stron prozy, w którą wikłamy się od samego początku jak w labirynt. Powtarzamy drogi bohaterów, błądzimy, niespodziewanie odnajdujemy pewne wskazówki i znów zapadamy w nieznane. Od początku dość dokładnie został zakreślony krąg zainteresowań autora. Południowo- wschodni kąt Polski międzywojennej, sięgający sienkiewiczowskich tradycji. Galicja Wschodnia. Ukraina. Nazwy miejscowości, które trudno by było odszukać nawet na przedwojennej mapie, bo stworzyła je wyobraźnia pisarska: Gleby, Krzyżtopol, Nikorycza, Czuprynia. Teren zajmujący nie więcej niż dwa przedwojenne powiaty, świat, który kiedyś istniał w czasie i przestrzeni, a którego już nie ma. Przez miasta, wsie, chutory, zagrody, przysiółki, dwory szlacheckie przetoczyła się nawałnica historii niszcząc wszystko i przysypując pyłem zapomnienia. Gdyby nie pisarska wyobraźnia Odojewskiego, chęć ocalenia jakiś okruchów tamtego życia i my bylibyśmy ubożsi o jakiś niewielki, ale jednak fragment naszej historii. Dla Odojewskiego, jak właściwie dla większości Polaków, ziemia ukraińska promieniuje jakimś irracjonalnym czarem. Jest jak zapach utraconego dzieciństwa. Wydaje się, że wszystko, co mieliśmy najlepszego, pozostało tam na Wschodzie. Ta ziemia to prawdziwy tygiel narodów. Wszyscy żyjący tam od wieków w zgodzie, przerywanej od czasu do czasu kolejnymi wybuchami nienawiści i buntu. Odojewski zdobył się na nieprawdopodobną odwagę i zaczął pisać o ludziach i świecie, o którym, według oficjalnej polityki, należało zapomnieć. Prawdziwe kłopoty dla pisarza zaczęły się, kiedy wrócił pamięcią i sercem do mitologicznej krainy w powieści „Zasypie wszystko, zawieje”. Książka nie mogła się w Polsce ukazać oficjalnie. Wydano ją na Zachodzie. Jest sprawą oczywistą, że jeżeli pisarz obsesyjnie powraca do określonych tematów, musi być przygotowany na pytanie: dlaczego? Rana. To słowo najpełniej charakteryzuje czym dla Odojewskiego były Kresy. Jak ważni byli ludzie, których pamięć przywracał. Swoim pisaniem chciał przedłużyć pamięć o nich, dopowiedzieć ich życie, ocalić od zapomnienia. Poprowadził nas przez objęte pożogą tereny, opowiedział o schyłku świata, bezwzględnym pięknie miłości, o historii, która ukształtowała charaktery ludzi, albo je zniszczyła. Z każdym słowem, odczytywanym na kartach powieści, zbliżamy się do prawdy o człowieku, uwikłanym w meandry dziejów, bezsilnym wobec fatum, które nie jest tylko retoryką starożytnego losu. A kiedy dojdziemy do ostatnich stron powieści, pod powiekami zostanie nam ostatni obraz ziemi, przysypanej przez śnieg. Nie ma już Czupryni, Gleb, Krzyżtopola, Czaczy, Mohyły. A miejscach, gdzie dawniej były wsie, wiatr wygwizduje na resztkach belek znajomą melodię. Po dawnych wsiach pozostały jedynie pojedyncze sady ze zdziczałymi jabłkami. Zasypało wszystko, zawiało. Świat uruchomiony pisarską fantazją potoczył się dalej. A my zostaliśmy z niedopowiedzianymi losami Pawła, Katarzyny, Piotra. Może ich nigdy nie poznamy.

Zostaw odpowiedź